Metamorfozy
(Fragment książki)
Krótka historia tej książki (czyli o tym, co nigdy się nie zaczęło, a mimo to zawsze było)
— Wiesz, miałam dziś ciekawy sen…
Moi bliscy od dawna przywykli już do takiego powitania z mojej strony. Nie ukrywajmy, mieli na to wystarczająco dużo czasu, skoro o tym, co mi się śniło, opowiadałam podobno już wtedy, kiedy dopiero co uczyłam się mówić…
— Twoje sny są jak cała powieść! Czemu nie napiszesz książki?! – ileż to razy zgodny chór głosów podsumowywał pytaniem moją opowieść, po wysłuchaniu kolejnej wyśnionej przeze mnie historii.
— Wszystko w swoim czasie… – odpowiadałam żartem, jeszcze do niedawna w ogóle nie biorąc na serio takiej ewentualności.
Aż pewnego dnia, po prostu siadłam do komputera i zaczęłam pisać… Ot tak, z ciekawości jakby to było. Na wpół spontanicznie… W tamtym momencie działanie to wydało mi się zupełnie naturalne.
„To dokładnie to, co mam teraz zrobić!” – pomyślałam, tak jakby temat w międzyczasie sam dojrzał w moim wnętrzu, a ja jedynie właśnie go sobie uświadomiłam…
Tu i tam
Bohaterów niektórych z opowiedzianych w tej książce historii spotkałam po raz pierwszy, będąc jeszcze dzieckiem. Wówczas to, przy różnych okazjach spontanicznie zaczęli pojawiać się w moich snach i w mojej świadomości. Od czasu do czasu powracali, by ujawnić kolejne fragmenty swoich dziejów. Choć lata mijały, każde nasze spotkanie było – i nadal jest! – ożywiającym zaskoczeniem.
Zafascynowana sprawą, stopniowo nauczyłam się z nimi swobodnie kontaktować zarówno w trakcie snów, jak i śnienia na jawie*. Okazali się więc doskonałymi partnerami w rozwijaniu umiejętności świadomego śnienia. Nigdy jednak nie stali się dosłownymi towarzyszami moich zabaw. Każdy z nas żył własnym życiem – ja tu, oni tam.
Czas mijał. Stawałam się coraz starsza. Kolejni bohaterowie dołączali do grona wyśnionych postaci. Opowiadane przez nich historie stopniowo coraz bardziej kojarzyły się jednak raczej z „Baśniami z tysiąca i jednej nocy” w wersji dla dorosłych niż dziecięcymi bajkami na dobranoc. Nie mam przy tym na myśli li tylko zawartości konkretnych obrazów, lecz przede wszystkim sens i głębię przekazywanych treści. Przez długi czas dopływające informacje dotyczyły jednak wyłącznie wydarzeń z przeszłości, zaś sami bohaterowie, mimo upływu lat, właściwie niewiele się zmieniali.
„Nic dziwnego – myślałam – przecież nie żyją od stuleci.”
Cieszyłam się razem z nimi, gdy opowiadali mi o swych radościach. Współczułam im do głębi, gdy dzielili ze mną wspomnienia pełne trosk, a nawet cierpienia. A bywało tego niemało. Święcie przekonana, że w sprawie przeszłości i tak nie można już nic zrobić, po prostu użyczałam im swej
uwagi. Nawet nie przypuszczałam, że wszystkie dotychczasowe spotkania stanowiły zaledwie przygotowanie dla przyszłych, jeszcze bardziej fascynujących niespodzianek.
Aż pewnego razu spostrzegłam ze zdumieniem, że wyśnione przeze mnie postacie, wbrew pozorom, nadal rozwijają się, dojrzewają emocjonalnie i duchowo! I nie mam tu na myśli ewolucji w wyniku spotkań z Radą Starszych czy nauki w szkole dusz [35]. Bohaterowie moich snów wyraźnie zmieniali się wewnętrznie pod wpływem naszych wspólnych rozmów! Dzięki temu odkryłam, że nie tylko są w stanie i chcą pracować nad uwolnieniem się od ciężaru swych nierzadko dramatycznych przeżyć, lecz w dodatku, że bardzo chętnie przyjmują moją pomoc!
Współpracując z postaciami ze snów, coraz częściej niemalże namacalnie doświadczałam więc, że naprawdę można transformować swoją świadomość. Więcej, w pewnym sensie, także swoją przeszłość! W konsekwencji, nieoczekiwanie również ja sama zaczęłam dostrzegać bardzo pozytywne zmiany, dokonujące się w moim własnym życiu, w moim sposobie myślenia…
Trauma poza czasem i przestrzenią
W taki oto sposób, kontakty z bohaterami snów umożliwiły mi pewien wgląd w to, co dzieje się z psychiką i duchową samoświadomością osoby skonfrontowanej w trakcie ziemskiej inkarnacji z tak silnym traumatycznym przeżyciem,
że nie zdąża się ona z niego otrząsnąć przed końcem fizycznej egzystencji. Dzięki przykładom, których hojnie dostarczały mi swoimi opowieściami wyśnione postacie, niejednokrotnie mogłam przekonać się, jak przemożny – a jakże destrukcyjny! – wpływ na samoświadomość człowieka potrafią mieć głębokie samoograniczające go przekonania. Także te wynikające np. z szoku po doświadczeniu doznanej krzywdy.
W ten sposób okazało się również, że pewne wyobrażenia i opinie bywają do tego stopnia sugestywne i trwałe, że jednego życia na Ziemi mało, by udało się je zrewidować i rozpuścić. Co więcej, potrafią one utrzymywać się w świadomości ofiary nawet po śmierci jej ciała fizycznego, na całe wieki blokując jednostkę w międzystanie*! Nie dość tego! Dopóki ich wzorce nie zostaną zneutralizowane, będą „do znudzenia” ponownie manifestować się w życiu kolejnych, inkarnujących w ludzkiej postaci, emanacji danej świadomości ponadosobowej*, z której pochodziła jednostka doświadczona pierwotną traumą.
Terapeutyczna współpraca z bohaterami snów uzmysłowiła mi również, jak niezwykle silną moc niesie w sobie szczere współczucie oraz jak daleko sięga nasza [zdeterminowana i niezłomna] wola!
Krótko mówiąc, otrzymałam szansę towarzyszenia wyśnionym postaciom w procesie integracji minionych traumatycznych wydarzeń od momentu rozegrania się dramatu – a nawet jeszcze przed nim – aż do… Ale nie uprzedzajmy zdarzeń!
Dane mi było więc nie tylko przyjrzeć się z bliska, jak taki proces może przebiegać, lecz również, w jakiej pozostaje on relacji do doświadczeń zbieranych przez inne inkarnacje* tej samej świadomości ponadosobowej, zarówno te wcielone, jak i te przebywające w subtelniejszych wymiarach*.
Dzięki temu, pojęcia takie, jak: rozwój duchowy, karma*, trauma czy kwestia powtórnego życia i śmierci ukazały mi się w zupełnie nowym świetle. Z jednej strony utraciły swój dotychczasowy charakter, z drugiej – nabrały niepojętego dotąd sensu.
— Mamusiu, czy ja muszę tak w kółko i w kółko? – pytał swego czasu Jasio w jednym z serii sadystycznych dowcipów opowiadanych przez młodzież. W odpowiedzi, zamiast pospieszyć dziecku z pomocą, matka uciszała syna groźbą jeszcze większych restrykcji…
Współpraca z bohaterami moich snów jednoznacznie dowiodła jednak, że to „w kółko i w kółko” naprawdę może się wreszcie skończyć i że wcale nie potrzeba do tego długich lat odpracowywania ciężkiej karmy, że wystarczy…
No właśnie, między innymi tymi odkryciami dzielę się z Wami w niniejszej książce. Choć bowiem zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre źródła przedstawionych tutaj informacji mają subiektywny, czasem nawet osobisty charakter, z całą pewnością wiem już także, że wyjątkowy przekaz, jaki wnoszą, daleko wykracza poza jednostkowe doświadczenie.
Skąd ta pewność?
Oczywiście także z doświadczenia! Własnego, ale i innych osób. Nierzadko dużo bardziej zaawansowanych ode mnie, zarówno w kwestiach terapeutycznych, jak i w technikach świadomego śnienia.
I tak, między innymi, pomagając wyśnionym postaciom już od lat, wielokrotnie konsultowałam ich przypadki z JP, zaprzyjaźnionym specjalistą w dziedzinie terapii traumy. Przy tej okazji nie tylko sama sporo zrozumiałam i nauczyłam się, lecz także uzyskałam pierwsze dowody słuszności wielu własnych przemyśleń i spostrzeżeń.
Punktem zwrotnym stała się jednak lektura książki „Samarkanda. Podróż do głębin duszy” [tłum. wł. aut.] rosyjskiej psychiatry, doktor Olgi Kharitidi. [21] Autorka opowiada w niej o swej podróży do Uzbekistanu i o tym, jak została tam wprowadzona w arkana terapii traumy opartej na technikach świadomego śnienia przez mistrza zagadnienia, wyjątkowego i nieco tajemniczego Michaiła.
Lektura okazała się nie tylko pasjonująca i bardzo przydatna w moich własnych eksploracjach głębin świadomości i wymiarów subtelnych, lecz miała także fundamentalne znaczenie dla powstania niniejszej książki. Uzmysłowiła mi bowiem, że moja oryginalna – jak mi się wcześniej wydawało – technika pracy z postaciami z innych wymiarów jest bardzo zbliżona do metody wykorzystywanej w tradycji świadomego śnienia i terapii traumy z rejonów Centralnej Azji z powodzeniem stosowanej już od pokoleń.
Tym samym, w opowieści doktor Kharitidi i w słowach Michaiła, po raz kolejny znalazłam potwierdzenie wielu własnych wieloletnich obserwacji, a to, co dotychczas traktowałam wyłącznie jako moje subiektywne doświadczenie, otrzymało nagle bardziej obiektywny status. Dodatkowo utwierdzając mnie w trafności wyciągniętych przeze mnie wniosków oraz sensowności obranego przeze mnie kierunku poszukiwań.
Czym więc jest świadome śnienie?
Mówiąc najprościej, ale i najogólniej – zaledwie na potrzeby wprowadzenia do niniejszej książki – terminu tego używam do określenia całego szeregu szczególnych stanów świadomości, w których czas przestaje płynąć linearnie, a fizyczność już nie jest ograniczeniem. Innymi słowy, to co niemożliwe staje się możliwym, a niewiarygodne – rzeczywistością. Istnieje jednak pewien warunek wymagający spełnienia we wszystkich przypadkach – śniący nie tylko musi zdawać sobie sprawę z faktu, że uczestniczy w danej sytuacji oraz z tego, czym owa sytuacja jest, lecz również powinien posiąść umiejętność zapamiętania wydarzeń i ponownego przywołania danych wspomnień po powrocie do swej codziennej świadomości.
Do zaistnienia takich stanów dochodzi często spontanicznie. Są one przecież czymś naturalnym! Odpowiedni trening umożliwia wszakże osiąganie ich także całkiem celowo i w sposób poniekąd kontrolowany. Znajdziemy wśród nich między innymi sny na żądanie*, podróże astralne*, niektóre formy transu* oraz liczne stany rozszerzonej percepcji, kiedy to śniący ma świadomość doświadczania wydarzeń rozgrywających się jednocześnie na przynajmniej dwóch różnych poziomach egzystencji – może być na przykład aktywny fizycznie i w tym samym czasie eksplorować jakiś obszar w wymiarze subtelnym.
Komunikacja bez słów
Otrzymywane tą drogą informacje potrafią przybierać różne formy. Od bardzo ulotnych wrażeń i odczuć, poprzez doznania odbierane zmysłami, jak zapachy czy dźwięki oraz pojedyncze obrazy aż po bardzo intensywne i realne sceny. Od precyzyjnych wypowiedzi aż do tzw. roty* czyli błyskawicznego, bezsłownego transferu informacji, odbywającego się najprawdopodobniej w sposób telepatyczny.
Przekazy takie zawierają zazwyczaj całe „pliki danych” –
na temat uczuć, myśli, wydarzeń czy okoliczności – a masa napływających jednocześnie wiadomości bywa tak wielka, że trzeba je najpierw przełożyć na słowa i zdania, by w ogóle dało się z nimi później pracować. Podczas transferu wszystko bowiem wydaje się absolutnie jasne i oczywiste. Jakże często staje się jednak bardzo ulotne tuż po jego zakończeniu!
Niestety ujmowanie w słowa subtelnych, wielopoziomowych i dynamicznie kształtujących się przeżyć z innych wymiarów pozwala jedynie na przybliżony opis doświadczenia. Tym samym nieuchronnie wiąże się z ryzykiem utraty pewnych detali, których nie da się wyrazić za pomocą mowy i języka – niuansów dostępnych wyłącznie na drodze bezpośredniego poznania lub w formie intuicyjnego przekazu. W związku z tym warto pamiętać, że wszystko, cokolwiek mówimy lub piszemy o tym, czego doświadczyliśmy podczas świadomego śnienia, stanowi jedynie próbę interpretacji i przełożenia na grunt znanych nam realiów i pojęć czegoś, co należy do innej rzeczywistości. Dlatego określenia typu: pobiegł czy powiedział często odnoszą się raczej do najbliższego odpowiednika działania znanego nam z rzeczywistości fizycznej lub do naszego wrażenia, że coś stało się w taki właśnie sposób niż do stwierdzenia niezaprzeczalnego faktu, że na pewno tak się odbyło.
Skoro jednak mowa o pisaniu, warto dodać, że samo sporządzanie notatek na szybko ma pewną szczególną zaletę. Tę mianowicie, że ogrom czekających na zapis informacji wymusza poniekąd „wyłączenie” intelektu. Zabieg ten sprawia, że odpowiednie słowa, pozostające w harmonii z głębszym sensem przekazu, zaczynają spontanicznie układać się w zdania, ujawniając przy tym nieoczekiwane informacje.
Ile razy zdarzyło się przecież, że dopiero czytając to, co wcześniej sama napisałam, dostrzegałam otrzymane podpowiedzi. Nierzadko nawet dosłownie otwierające przede mną nowe wymiary i wskazujące właściwy kierunek dalszych eksploracji. Nie inaczej działo się również w przypadku tej książki. Tym samym metamorfoza świadomości rozpoczęta podczas sesji śnienia wykraczała daleko poza obszar snów, a proces transformacji toczył się nadal w stanie czuwania. Jakby potwierdzając słowa Michaiła, doświadczonego nauczyciela Olgi Kharitidi, który podkreślał:
– „Pracując ze snami to nie treści ani formie należy poświęcać uwagę, lecz raczej skupiać się na procesie zachodzących przemian.”